Bo gdy za granicą byłem, to w pubie pijałem, co się nazywał, na polski tłumacząc - tkaczki. Lubiłem tam z rana przyjść w sobotę, żeby się poczuć lepiej, żeby zacząć tę dróżkę w kierunku bruku, co tak go lubię całować po zbyt sinych ustach. Tu chodzi o konia, tylko. Siadałem tam przy barze z dziadkami zagranicznymi, a telewizor pokazywał konie, które się wyścigują, żeśmy ja i w zależności - dwa albo trzy zagraniczne dziadki, żeśmy po dwa funty wrzucali na konia któregoś i czyj koń wygrywał to się hajs zgarniało. Nie było źle, ale co jakiś czas kolejnemu dziadkowi kumple nieśli wieniec.
A jak już żadnego z dziadków koniolubnych nie było, konkurs właścicielka ogłosiła, każdy kto chciał dawał pięć funtów i sobie nazwę konia losował, co to w największym wyścigu miał wystąpić, wygrać najlepiej. Mój się nazywał Nowhere, był przedostatni, ale dzielna szkapa, tak myślę, z takim imieniem wystąpić, aż siadłbym i pojechał.
i jak leżę na łóżku, skonany, lemur, leniwiec, miś koala nie przychodzą jakby obrażeni, nawet panda z reklamy serka nie przychodzi, jakby obrażona, ba, nawet dmumetrowy królik nie przychodzi jakby obrażony, jak tak leżę, panie panowie, i ty boże, to nie znaczy, że zdycham po olbrzymiej imprezie na którą się sam zaprosiłem, to znaczy, że muzyki słucham, a słowa, hieh, słowa to kształtu nabierają.
Od niedawna zacząłem palić więcej, zacząłem pić więcej, aniżeli piłem, aniżeli paliłem wcześniej, od niedawna to wielce hazardowe zagranie, bo to dwa dni mogą być. Ale, wróbelku, nic się nie zmieniło, wróbelku piszę, bo muszę się zwracać, i cię ptaszku mały, starszy bracie kolibra zima cię zziębi i płatki palików odmrozi, cacy nie będzie na ślubie sikorek.
Jechaliśmy samochodem, jeszcze w jesieni, paweł michał i ja, i śnieg nagle się stał i spadł nam na szyby, nie chciałem go, śniegu tego, śnieg mnie się wbił pod grzywkę, płatek taki ognisty, grzywkę przypiekł, powiedział, że znowu zima, a pan, pan to nawet butów na zimę nie masz, pan to nawet ludzkich sportów nie uprawiasz, pan to śniegu się boisz, choć pan wiesz, że ów śnieg będzie, że bałwana zrobi, który kogoś zabierze.
Mam dość, lakieru, rozkminiania mam dość, bo kumpel leży mi w galarecie egzystencjalnej, przez tak zwaną miłość nie jest w stanie sobą być. Paulina wkurwiona na eter, którym jestem, bo ja, kochana, nie jestem na stałe, ja to raczej jak na ognisku dobrze jest i nie ma ktoś gałązek zebrać, bo dwudziesta siódma nad ranem, to pozbieram, dzielnie, ustawkę gałęziątek zjebię, żeby ognisko krzywe było. Tomek szczęśliwy w szczęściu, lecz rzeczywistość przypierdala, nartosanki stary, do holandii, i chuj, tnij tulipany do krwi. Michał w pogrzebówce, mę wódkę napijmy. Ja to nie umiem, ja to się postarać nie umiem, bo te płatki co spadają zbyt małe, co jakby je ziemi wyciągnąć, jakby się wbijały, to nawet wąsów bałwana nie zlepisz za nic, notki życia za nic.
Się przestworzyły pod niebem, "pod zbyt cienkim niebem". We dwa zawieszone, nie, że cycki, czy podteksty jakieś, ale balony, w nocy, podczas której znów wracałem, wracając myślałem, pewnie o monologu szlachetnym, że kochanie, jakby dobrze nie było, jakby wspaniale słońc milijony nie świeciły, to ja i tak pójdę w końcu tę wódkę pić, czarować tak do świtu, abreskadabres, szemhameforasz, vegevura, vegedula. Aż mi maryjki nie zapłaczą, aż się nie zrobi kociokwik szczególny, wyuzdania pełen, gdy wśród traw mokrych półnagi stanę, olśniony, olany przez sputniki, wśród traw, z piętami chwastem obleczonymi, aż podcięty przez ziemię osunę się, by twarz swą w błocie utrwalić, i niech ona tam zostanie i niech się nie pokaże, bo oczy są ciężarem, co brązowiejąc gnije.
I jeszcze tylko mężczyzna z telefonicznej promocji zadzwonił, chciał mi wcisnąć książkę i film o dzikich zwięrzętach, mówił, że niedługo w moim domu mogą być niedźwiedzie, rekiny, tygrysy i lwy. Już są, proszę pana, szarpią jak chuj.
Doznając zdziwienia, olśnienia pewnego, sprawę zdając sobie z braku wyjątkowości własnej.
Kolega Michał napisał czy rozmawiałbym z dmumetrowym królikiem, który zadaje zadania do rozwiązania. Mnie w ten moment powietrze z ega się wypompowało, korki z otworów w ciele powyskakiwały, bo przecież nikomu nie mówiłem o tym króliku, w ten moment sprawę zdałem sobie z tego, że do kolegi Michała ten królik też przychodzi, że nie jestem jedynym i wyjątkowym.
Kim mógłbym dzisiaj pobyć se. Kobietą se będę, założę bucik na śliczną stópkę. Ogolę brak klaty mój smutny.
Włosy łonowe na żywca ogolę i będą przyjaciele moi mali, łonosy będą złote wirować, labiryńcić w powietrzu pokoju mego, takie piękne jakby z grzywy pegaza powyrywane, niesione przez dym papierosowy, przez palce delirium w dymie.
Szminką cyknę znaki ochronne na części mej ciała każdej, by zło nie doszło do mnie, przystroję się, choinką będę w ptasim mleczku pływającą.
Bo trzeba wam wiedzieć, misie słodziutkie, pokemony wy komicznie przesłodzone, trzeba wam wiedzieć żem pusty jest jak piwnica objebana przez żulersów, co teraz oni się mym najpiękniejszym ogórkiem zajadają jak kochankowie na filmach makaronem, face to face. Mąką mą najczystszą się święcą, by tak nie świecić denaturatem swych wnętrz.
Kobietą będę, perfumami matki się obleję, caluteńki jakem żyw. Przepiję przyjemność salicylem, brykietem oczywiście przegryzę, bo on to rozpala ciepło rodzi w środeczku tym takim, gdzie serduszko bije, i zrobię to nad paproci kwiatem, te gusła uczynię w noc świętojebliwą. Mam taki żeński pierwiastek i kiedyś na przykład coś takiego przezeń mówiło:
lulajże.
Tylko duże szaleństwa, powtarzałam, gdy poszedłeś z chłopakami kolędować, późna pora nocy. Najmniej odpowiednia pora roku. Joycem się wykręcasz: "rzekirzyg, piana na zakolach. Idź, Będziesz musiał wstać bardzo wcześnie, grzeszniku ty, o tam, jeśli zechcesz okpić Wszechmogącego Boga. Dzyń ! Ma on dla ciebie miksturę na kaszel, w tylnej kieszeni, która popchnie cię, jakbyś kopniaka dostał. Spróbuj jej tylko". Za stajenką wcieraliście pokrzywy w skórę, później gaza ze spirytusem i sztumbr, bieg przez podwórko, że oko wykol, nogę złam, poskładaj dłonie w klask. A kaszel ? przypadłość śmiertelników. Plucie na bielutki obrus krwią ? stygmat ? pomyłka. W poprzednim wcieleniu byłeś drzewem, drzewo miało dziuplę w której ukrył się chłopczyk w przebraniu tura, trzymając szopkę na drżących dłoniach.
I wiele innego szajsu spod tych palców wyszło, przez kace idąc, kible, kanały, rupieciarnie, przez nogi idąc i stopy zamarzały. Kobietą se zostanę, gdyż pusty jestem, ale uczę się, zachowań się uczę od amerykańskich aktorów, którzy grają. Zostanę i się puszczę.
bo szanuję grajków na poziomie, takich co zniknęli i się pojawili, w przenośni niejakiej, co się pojawili z nieco nutą inną, jeszcze się w meksyku kaktusy uwikłali,
z takim na przykład Sydem Barretem to raczej nie warto pić byłoby, mnie się wydaję, z nim to miłczałoby się, że niby fajnie milczeć jest, ale to bzdura.
Milczenie filmowe i to w sentencjach to dobre i szlachetne, jednakże jakby nie spojrzeć, to przeca jest pustka, brak, trauma, pomysłu brak, ucieczki chęć.
Samemu ze sobą dobre jest, samemu ze sobą, owszem. Myślę, że trzeba mówić, napierdalać o wszystkim, żeby o wnętrzu pustym zapomnieć, żeby brak pustką wypełnić.
To jest tekst o wracaniach. Bo o wracaniach to jest, o czwartej w nocy, nie nad ranem, bo z nadranem wracania nie mają nic wspólnego, nadranem to dnia inna pora jest.
Jak w nocy się zaczyna, to noc jest, co ona trwa do snu, który rozdziały rozdziela. Wraca Strummer w muzykę. Barret wraca, bez efektu na próbie Floydów się pojawia, otyły taki, taki w dupę wyjebany, bez ducha, serca.
O wracaniach mnie się myślało, gdy wracałem o tej czwartej w nocy, gdy jakieś kotoidalne bydle mnie drogę zaszło, wtem żem pomyślał, że się kurwa nie obejdzie bez tego żeby to bydle kotoidalne nie przemówiło, pomyślałem, że już zewsząd groteską wieje, pure nonsensem wieje, że to bydle mówić zacznie, a ja się wtedy załamię, bo przeca nikomu nie opowiem, że do mnie kot przerośnięty mówił.
Bydle się uśmiechnęło, jak zbir się uśmiecha, jak piotruś jakiś czarny z kozikiem pod mankietem rękawa ukrytym. Przygotowany byłem na szepnięcie od stworzenia, że ono moim mocy zwierzęciem jest, ale nic wielkiego, tylko ranek się stał jasny, dzień się stał, landszaft z plamek światła powstały w powietrzu się ułożył.
Z łóżka wstałem, zakupy zrobiłem, piwa dwa kupiłem, duże takie, od tradycyjnych większe, koszulę wyprasowałem, żebym w lustrze dobrze wyglądał, bo się popatrzę na siebie, bo próbuję patrzeć i wierzyć, że coś tam, we wnętrzu tym jeszcze drży, że się stroi orkiestra i w końcu tę piosenkę wykona, o stole zastawionym, w obrus czysty ubranym, o podłodze przystrojonej w krzesło, które czeka, o twarzach w uśmiechy przyodziane, przed domem, gdy pojawiam się po latach, z tęsknotą, gdy pojawiam się po latach, żeby pożyczyć pieniądze.
Latino caribo. Mondo bongo. Flowers looks good in your hair. Nobody said it was fair.
Mam odczucie wielkiej zmyłki, prawie polubiłem dextera, tego kapitana asa seryjnych morderców, ale przejrzałem, napiłem się wczoraj po abstynecji imponującej, kilkudniowej, przejrzałem się w lustrze i zobaczyłem jankesów, co mnie się w odbicie gdy stoję przed tym lustrem w łazience i się nie golę, mnie się wpierdalają.
dexter to nerd jest, cipowaty taki jednak, jeszcze przez ojca przybranego skrzywdzony, ojciec ów przybrany instynkt morderczy mu wmówił w kierunku ludzi przystrojony, a tak to pewnie mordował by sobie kolega dex zwierzątka, coś trzeba mordować przeca, może jedynie przerzuciłby się na coś większego, w wieku lat dwudziestu zabiłby pierwszego żółwia z galapagos, a dwa lata później uprowadziłby i udusił słonia, w tej miejscówce swojej słonia taśmą skrępowałby i zabił. Szczerze wszystko to samo jest, taśmowe takie, niby głębokie, ale to właśnie ta cholerna zmyła, za woalką nie ma nic, wszystko to samo: dextery, hałsy, prison brejki i inne gówna. A jeszcze, co do bohaterów to tę laskę polubiłem, siostrę dextera, fajna dupa, bo z każdym gościem co to oblechem jakimś nie był, z każdym niby intrygującym to się pieprzyła, po półodcinkowej znajomości.
A teraz pomyślcie czy pierwsze zabójstwo komara albo innej muchy nie obudziło w was dzikich instynktów ?
Druga sprawa jest taka, że chciałem się wytłumaczyć przed rządem amerykańskim. Czytnik wejść na bloga pokazuje mi, że siedem razem weszło na tego bloga ip: "rządowe usa", więc chciałem do prezydenta obamy i jego ludzi powiedzieć, że te wejścia na porno witryny to nie ja, może ojciec śmiga po gangbangach, blołdżobach, diptrotach itd. To może być ojciec, przeca komórke w mig obczaił, prezydencie obamo i wy, pańscy ludzie, nie musicie się mnie obawiać, już nigdy nie napiszę o bundym tedzie.
A tak na poważnie to nie wiem o co chodzi z tym rządowym usa, siedem wejść takiego czegoś: clayton.state.gov. Co jest ?