Rajch.
Były takie knajpy, co się do nich chodziło. Świeczki, obrusiki. Pjany dużo. Się tam całowało, spadało, wygrywało w gry knajpiane. W egzystencjalne przegrywano. Szlugów duzo się paliło. Dziewczyny były, co im miłość rosła w cyckach i źrenicach. Chłopcy byli, co im w fisztach topy stawały. Były takie knajpy. Muzyka też była, zawsze ulubiona, taka jej dola. Nie ma już. Teraz to grube ryje, bez krzty wyobraźni jedzą miejsca podobne do knajpy, która zaraża. Teraz to najlepszy chaplin nie da im śmiechu, jeśli nie zażartuje o ruchaniu na tyłach tej knajpy. I będą rżyć, świnie. Nie wychodzić z domu, liczyć te pioruny co się pojawiają, gdy spojrzysz spod kąta, takie białe pasy startowe, halucynogenne. Oczy je powodują. Lepsze to niż ta ciżba, której dając szluga, zacznie do drzwi się dobijać.
Mało istotne. Pracuję nadal. Cudem jestem. Dziś przełożony przyniósł mi wydruk z wypłaty i wrzucił do dmumetrowego króćca, dobrze się zachował, skonstruowałem wędkę z druta i z naklejek samoprzylepnych, wyciągnąlem, tysiąc trzysta trzy złote, pomachałem przełożonemu drutem. Zaśmiał się.
Szklana pułapka sześć. Dziewczyna przyjechała z rajchu. Raz najebaliśmy się. Raz kopulowaliśmy. Chwile dobre. Dziewczyna pojechała do rajchu. Tam jest ładny skwer, nazywa się alexanderplatz. Tu mieliśmy wysłużone ulice. Mosty i cegielnię. Teraz przekopane, a mosty zrzucone w wodę. Wydaje mi się, że nigdy stąd się nie ruszę, choćby mnie bogowie azteccy zapraszali, nie ruszę się. Tu raczej wszystko. Wszystko na luz. Dziewczyna, szlug. Kumpel, flaszka .Dożywotnia pogoń za kulawym niedźwiedziem, którego państwo zwą bestią.